(homilia wygłoszona w czasie uroczystości 71. rocznicy śmierci św. Maksymiliana Kolbego, 14 sierpnia br. podczas Eucharystii w b. niemieckim obozie Auschwitz-Birkenau)


Umiłowani bracia i siostry!

Czcigodny Księże Arcybiskupie Ludwigu Schick, arcybiskupie Bambergu, drogi przyjacielu z Niemiec, który często uczestniczysz w naszych uroczystościach i naszej wspólnej modlitwie. Witam Cię gorąco. Bardzo się wszyscy cieszymy Twoją obecnością. A nie muszę tych słów mówić po niemiecku, bo wiem, że rozumiesz język polski.

Drogi księże arcybiskupie Wiktorze Skworc, Metropolito Katowicki, który przewodniczysz tej uroczystej Eucharystii. Umiłowani bracia kapłani, wszyscy obecni licznie na tej uroczystości dzisiejszej, droga rodzino franciszkańska, duchowi synowie św. Franciszka z Asyżu i duchowi bracia św. Maksymiliana Marii Kolbego, drogie siostry zakonne. Ludu kapłański, ludu prorocki, ludu królewski, ludu Boży. Wszyscy uczestnicy i uczestniczki tej szczególnej uroczystości modlitewnej na tym bolesnym miejscu byłego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Wy licznie obecni tutaj, poczty sztandarowe razem ze wszystkimi członkami i członkiniami wspólnot, które tutaj reprezentujecie i w sercu przedstawiacie wasze charyzmaty Bogu. Mieszkańcy Oświęcimia i oświęcimskiej ziemi, pielgrzymi z wielu parafii z naszej diecezji, drodzy goście z bliska i z daleka. Wiem, że są tu pielgrzymi z parafii pw. św. Maksymiliana Marii Kolbego z Archidiecezji Katowickiej.

Wszystkich najserdeczniej witam, także z Panem Prezydentem Miasta Oświęcimia, Starostą i wszystkimi przedstawicielami tych zespołów, które w naszych miastach i gminach troszczą się o dobro wspólne wszystkich mieszkańców naszej ziemi.

Moi drodzy!

W ostatni czwartek, 9 sierpnia br., w 70. rocznicę śmierci św. Teresy Benedykty od Krzyża Edyty Stein, Żydówki i karmelitanki zamordowanej i spalonej z swoją rodzoną siostrą Różą, w tym obozie zgromadziliśmy się licznie i przeszliśmy w procesji przez cały obóz, zatrzymując się przy czterech stacjach modlitwy, by odprawić uroczystą Mszę św. przy pomniku w Birkenau. Było wielu gości - kardynałów, arcybiskupów, biskupów i wiernych, kapłanów z całej Polski i z wielu krajów Europy, zwłaszcza z Niemiec; byli też przedstawiciele narodu żydowskiego. Modliliśmy się wspólnie, byśmy wierni Bożemu przymierzu miłości wznieśli nad starym kontynentem europejskim sztandar szacunku i tolerancji, pokoju, jedności i poszanowania godności każdego człowieka.

Dziś, moi drodzy, w takim samym duchu spotykamy się w tajemnicy świętych obcowania ze św. Maksymilianem Marią Kolbem w kolejną rocznicę jego męczeńskiej śmierci w tym bunkrze, o parę metrów od nas stojącym, w bunkrze głodowym. Przyszliśmy tu w procesji ze świątyni pod jego wezwaniem, a także ze świątyni oo. Franciszkanów w Harmężach, gdzie jest także Zgromadzenie Sióstr Misjonarek św. Maksymiliana.

Trzeba, moi drodzy, żeby z tego miejsca, z prochów męczenników, z tej katastrofy ludzkości, z Golgoty XX wieku rosły i promieniowały na cały świat piękne duchowe kwiaty i uświadamiały wszystkim ludziom, kim jest człowiek, jakie są możliwości ludzkiego serca, by były to kwiaty wierności Bogu i Jego przykazaniom, kwiaty pokoju, miłości i wolności. By były to kwiaty wiedzy i świadomości, żeby np. nikt już więcej na świecie z powodu ignorancji albo złej woli nie mówił o polskich obozach koncentracyjnych. Wyrazem tego jest wiele owocnych inicjatyw i dzisiejsza nasza gorąca modlitwa i refleksja. Cieszę się bardzo, że Oświęcim staje się coraz bardziej w sposób zorganizowany i twórczy miastem pokoju, że kościół św. Józefa jest świątynią, sanktuarium pokoju, i że powstaje także zewnętrzny znak tego wszystkiego, a mianowicie kopiec upamiętnienia i pokoju. W tym kontekście jest z nami także dzięki zaproszeniu Pana Janusza, Marszałka, wybitny artysta i piosenkarz, autor tekstów i obrońca praw człowieka oraz dużej miary filantrop - Wolfgang baron von Hildebrandt. On to w 1997 roku, podczas Światowego Dnia Młodzieży w Paryżu, śpiewał przed Ojcem Świętym Janem Pawłem II, błogosławionym, wraz z artystą operowym znanym na całym świecie i u nas także - z Andreą Bocellim. Dziś w pięknej pieśni porusza i otwiera także nasze serca na dobro. Pozwólcie, że przytoczę słowa jednej z pieśni, napisanej przez niego. Każdy z nas ma marzenie, czerwony, czarny czy biały, pieniądze nie czynią cię wolnym, a odpowiedź jasna jest jak słońce. To ludzie budują mury między sobą, to ludzie niszczą dar życia. Czas zatrzymać to szaleństwo, czas zatrzymać to szaleństwo, spróbujmy choć, spróbujmy uczynić to razem. Nie rozumiem, czemu nie możemy po prostu pokochać siebie nawzajem. Weźmy się za ręce i wznieśmy je wprost do nieba, możemy to uczynić, możemy to uczynić. O tak, wolność, wolność. A dzieci są naszą przyszłością, ich prawem jest wolność, w ich oczach tli się nadzieja, dajmy im szansę, by rozbłysła. Weźmy się za ręce, wolność, wolność”.

Cieszę się, że są tu z nami także bardzo aktywni obrońcy życia od poczęcia człowieka aż do jego naturalnej śmierci, z panem Antonim Ziębą - natchnionym obrońcą, który wiele czyni ze swoimi współpracownikami, by uświadomić człowiekowi wartość ludzkiego życia. „Cenna przed Panem śmierć Jego wyznawców” – śpiewaliśmy przed chwilą w hymnie responsoryjnym, myśląc o okrutnej śmierci setek tysięcy męczenników oświęcimskich z różnych państw i narodów, a najwięcej z narodu żydowskiego, a potem polskiego; szczególnie o śmierci najbardziej wyjątkowego spośród nich więźnia o obozowym numerze 16670 - św. Maksymiliana Marii Kolbego, którego 71 lat temu, po dwóch tygodniach okropnych męczarni w bunkrze głodowym, w tym pobliskim bloku nr 11, zabito w końcu zastrzykiem z kwasu karbolowego. Było to 14 sierpnia 1941 roku, w wigilię Wniebowzięcia NMP. Dokonano wtedy jednego z milionów zabójstw podczas tej wojny, jednego z setek tysięcy w Konzentrationslager Auschwitz-Birkenau. Nie stało się więc coś nadzwyczajnego, niezwykłego w tamtych strasznych, haniebnych, hitlerowskich czasach. Po prostu pozbyto się jednego z numerów - i tyle. A jednak stało się coś nadzwyczajnego. W bunkrze głodowym dopełnił się akt wierności i posłuszeństwa Chrystusowi, który słowami skierowanymi do Apostołów wezwał wszystkich swych uczniów, „aby szli i owoc przynosili, i by owoc ich trwał”. Wszyscy znamy przecież, bo tutaj są ci, którzy czczą w szczególny sposób św. Maksymiliana i także ta dość trudna pogoda i deszcz nie przeszkodził wam bracia i siostry żebyście tutaj byli, modlili się i dawali świadectwo swojej wierności Bogu. A więc znamy okoliczności skazania Ojca Maksymiliana na śmierć głodową, ale myślę, że warto tu dziś jeszcze raz przypomnieć świadectwo Franciszka Gajowniczka, za którego umarł św. Maksymilian. On to napisał: „W obozie odbywało się dziesiątkowanie więźniów. Nieszczęśliwy los padł również na mnie. Ze słowami - ach jak żal mi żony i dzieci, które osierocam - udałem się na koniec bloku. Miałem iść do celi śmierci głodowej. Te słowa usłyszał Ojciec Maksymilian Kolbe, franciszkanin z Niepokalanowa. Wyszedł z szeregu, zbliżył się do Lagerfürera Fritza i usiłował ucałować jego rękę. Fritz zapytał tłumacza, czego życzy sobie ta polska świnia. Ojciec Maksymilian, wskazując ręką na mnie, wyraził chęć pójścia za mnie na śmierć. Lagerfürer Fritz ruchem ręki i słowem: niech wejdzie, kazał mi wystąpić z szeregu skazańców, a moje miejsce zajął Ojciec Maksymilian Kolbe. Za chwilę odprowadzono ich do celi śmierci, a nam kazano rozejść się na bloki. W tej chwili trudno mi było uświadomić sobie ogrom wrażenia, jakie ogarnęło mnie: ja skazaniec mam żyć dalej, a ktoś chętnie i dobrowolnie ofiaruje swoje życie za mnie. Czy to sen, czy rzeczywistość? Wśród kolegów wspólnej niedoli oświęcimskiej dał się słyszeć jeden głos podziwu heroicznego poświęcenia życia tego kapłana za mnie”.

Drogie siostry i drodzy bracia.

Ojciec Maksymilian dobrowolnie poszedł na śmierć za współbrata, współwięźnia w tym obozie. Była to śmierć najbardziej potworna z możliwych, bo głodowa. Jego pobyt w bunkrze i konanie wspomina Brunon Borgowiec: „Byłem więźniem obozu koncentracyjnego Auschwitz i musiałem czyścić celę śmierci i również bunkier Ojca Maksymiliana Kolbego, franciszkanina. W tym bunkrze znajdował się Ojciec Kolbe do naga rozebrany i czekał na śmierć głodową. W celi nie było okna, zaduch był straszny, posadzka cementowa. Ojciec Kolbe nigdy nie narzekał, głośno się modlił tak, że jego współtowarzysze mogli go słyszeć i razem z nim się modlić. Ojciec Kolbe umarł po dwóch tygodniach, 14 sierpnia w 1941 roku. Ponieważ to konanie jego esesmanom za długo trwało, został zastrzykiem kwasu karbolowego zgładzony. Ojciec Kolbe miał ten dar, że umiał pocieszyć ludzi. Współwięźniowie narzekali, w rozpaczy krzyczeli i nawet przeklinali. Po słowach Ojca Maksymiliana jednak uspokoili się i pogodzili ze swoim strasznym losem. Gdy miałem ciało Ojca Kolbe z celi wynieść i otworzyłem drzwi, podpadło mi, że Ojciec Kolbe siedział na posadzce, oparty o ścianę i miał oczy otwarte. Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Każdemu podpadłaby ta pozycja i każdy sądziłby, że to jakiś święty. Jego twarz oblana była blaskiem pogody. Ciała innych więźniów zastałem leżące na posadzce zbrudzone i o zrozpaczonych rysach, a wzrok Ojca Kolbe był zawsze dziwnie przenikliwy, esesmani go znieść nie mogli i krzyczeli – patrz na ziemię a nie na nas!. Pewnego razu, podziwiając jego męstwo za życia i zachowanie się, esesmani mówili między sobą: takiego klechy jak ten nie mieliśmy tu jeszcze. To musi być nadzwyczajny człowiek”. Ojciec Maksymilian Maria Kolbe nie był jednak nadzwyczajnym człowiekiem, był człowiekiem zwykłym, takim, jakim powinien być człowiek. Stwierdzenie to może się wam wydawać kontrowersyjnym, umiłowani bracia i siostry. Ale powiem, a wy starajcie się wniknąć w to głęboko – niezwyczajnymi ludźmi byli jego oprawcy. To zabójcy, mordercy, prześladowcy i kaci, to ci którzy torturują, znęcają się, pastwią się nad innymi, to oni są nienormalnymi ludźmi. Zwyczajny człowiek, normalny człowiek, po prostu człowiek potwierdza prawo Stwórcy do ludzkiego życia, nie dopuszcza się zbrodni, daje świadectwo Chrystusowi i miłości. Apostoł Jan zapisał: „Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał życie swoje za braci”. My także powinniśmy oddać życie za braci, by można było poznać miłość. Oddając życie swoje za brata Ojciec Maksymilian w sposób szczególny upodobnił się do Chrystusa. Jak On stał się człowiekiem, przyjął człowieczeństwo, do którego wezwał nas Bóg w akcie stworzenia, poświęcił się, ofiarował się, stał się bohaterem, osiągnął wielkość, a zatem wstąpił w pełnię człowieczeństwa. Bo być człowiekiem, umiłowane dzieci Ojca Niebieskiego, to znaczy być bohaterem, to poświęcać się, to ofiarować się w imię miłości, dobra i prawdy, to być wielkim. To jest tym, co powinno być czymś zwyczajnym, co jako coś zwyczajnego należy traktować. Ojciec Kolbe skonał, gdy miał zaledwie 47 lat, w przeddzień święta swojej Królowej. Wierny Jej rycerz, czciciel Niepokalanej. O jego śmierci trzeba powiedzieć to, co on powiedział na wiadomość o śmierci swego brata Franciszka. Po pierwszym wrażeniu pociecha wstąpiła w serce, bo list nadany w antycypowaną wigilię Niepokalanego Poczęcia i godz. 16, więc chyba w tym samym dniu, w którym umarł - i stało się to w wigilię Niepokalanej, a pogrzeb chyba w samo święto. Jakże się smucić? Widać Niepokalana sama go zabrała - i podobnie jak brata zabrała też Maksymiliana. Była to straszliwa - po ludzku biorąc - śmierć, ale w tej śmierci zawarła się cała ostateczna wielkość ludzkiego wyboru i ludzkiego czynu. On sam oddał swe życie z miłości. Było to przejrzyste świadectwo złożone Chrystusowi, złożone w Chrystusie świadectwo godności człowieka, świętości ludzkiego życia i zbawczej mocy śmierci, w której objawia się potęga miłości. Dlatego jego śmierć stała się znakiem zwycięstwa odniesionego nad całym systemem pogardy, nienawiści człowieka i tego przede wszystkim, co Boskie w człowieku. Zwycięstwo podobne do tego, jakie odniósł na Kalwarii nasz Pan Jezus Chrystus.

To jest zwycięstwo nasze, wiara nasza - czytamy w Ewangelii św. Jana. Te słowa przychodzą nam na myśl, gdy stajemy w tym miejscu szczególnego zwycięstwa człowieka przez wiarę, która rodzi miłość Boga, która rodzi miłość bliźnich. Jedną miłość, miłość największą, nakazującą życie położyć za swego brata; która ożywia wiarę aż do granic ostatecznego świadectwa. To zwycięstwo przez wiarę i miłość odniósł tutaj człowiek o imionach Maksymilian Maria, o nazwisku Kolbe, z zawodu - jak pisano w rejestracjach obozowych - ksiądz katolicki, z powołania syn św. Franciszka, z urodzenia syn prostych, pracowitych, bogobojnych ludzi, włókniarzy z okolic Łodzi, a z łaski Bożej i osądu Kościoła błogosławiony i święty. Chociaż w ludzkim rozumieniu doznał on kaźni, to przecież nadzieja jego pełna jest nieśmiertelności, albowiem dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. A kiedy po ludzku dosięgnie ich męka i śmierć, kiedy zdaje się oczom ludzkim, że pomarli, kiedy odejście ich od nas uznano za unicestwienie, oni trwają w pokoju, doznają życia i chwały w ręku Boga - jak mówi Księga Mądrości. A więc życia, które jest owocem śmierci, na podobieństwo śmierci Chrystusa, chwały, która jest uczestnictwem w Jego zmartwychwstaniu. To jest zwycięstwo, które przez wiarę i miłość odniósł człowiek tu, gdzie stoimy, w tym obozie, zbudowanym na zaprzeczeniu wiary w Boga i wiary w człowieka, na radykalnym podeptaniu już nie tylko miłości, ale człowieczeństwa, na nienawiści, pogardzie i okrucieństwu, w imię obłąkanej ideologii, w tym obozie, do którego prowadzi brama z szyderczym napisem – Arbeit macht frei. W tym obozie Ojciec Maksymilian Maria Kolbe właściwie wygrał wojnę, gdy potęgi tego świata trwały w śmiertelnych zmaganiach, gdy ścierały się potężne moce, nie dające się ogarnąć ani powstrzymać, gdy do głosu doszła nienawiść, której już nie można było przezwyciężyć większą jeszcze nienawiścią, bo zda się, że większej już być nie mogło, pozostawało tylko jedno, miłość. Jak jednak w jaskini węży i żmij, ociekających jadem nienawiści, będących nienawiścią samą, kąsających bez opamiętania, jakże w tym potwornym grzęzawisku zbrodni możliwa jest miłość. Okazało się przecież, że jest możliwa. Jej przykład dał nasz rodak Ojciec Maksymilian. Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś oddaje życie swoje za przyjaciół swoich - powiedział nam Jezus, żegnając się z Apostołami w Wieczerniku przed pójściem na mękę i śmierć na krzyżu. Św. Jan w Pierwszym swoim Liście napisał: On oddał za nas życie Swoje, my także winniśmy oddać życie za braci. Ojciec Kolbe oddał swoje życie za braci i po tym poznaliśmy miłość. W czasach najstraszliwszej nienawiści, tak jak w całych dziejach, poznaliśmy ją w akcie oddania za nas życia przez Zbawiciela. Śmierć Ojca Maksymiliana to przykład miłości dany w przerażającym kłębowisku żmij XX wieku, miłości, której najdoskonalszy wzór pozostawił Odkupiciel świata, składając Swe życie w ofierze za nas.

Do swojej ostatecznej decyzji złożenia dobrowolnej ofiary Maksymilian przygotowywał się od najmłodszych lat życia, może od chwili, kiedy otrzymał przedziwny znak dwóch koron - białej i czerwonej - i przyjął obydwie. Zawsze przeniknięty był wielką miłością do Chrystusa i pragnieniem męczeństwa. Oba uczucia towarzyszyły mu na drodze powołania franciszkańskiego i kapłańskiego, do którego przygotowywał się zarówno w Polsce, jak i w Rzymie. Szły z nim przez wszystkie miejsca posługi w Polsce oraz na misjach w Japonii i wypełniały całe jego życie, by ostatecznie dopełnić się w Konzentrationslager Auschwitz, w dobrowolnym męczeństwie, w którym dokonało się duchowe zwycięstwo nad śmiercią, podobne do tego z Kalwarii. Święty Ojciec Kolbe, podobnie jak Chrystus, nie poniósł śmierci, ale oddał życie za brata i przez to zapanował nad śmiercią. Oddać bowiem życie za brata to znaczy stać się poniekąd szafarzem własnej śmierci - jak powiedział Jan Paweł II 18 czerwca w 1983 roku w Niepokalanowie. Możliwe to było tylko dzięki miłości do Chrystusa i Maryi. Niech pamięć o tym Męczenniku Miłości pomaga nam, wierzącym, bez wahania i kompromisu iść za Chrystusem i Jego Ewangelią.

Na szczęście żyjemy w czasach pokoju i nie grozi nam nic takiego, co tutaj się działo. Ale uświadamiamy sobie, że jesteśmy wezwani do miłości, do jedności, do pokoju, żeby życie nasze czynić lepszym, pomagać tym, którzy potrzebują naszej pomocy i żeby służyć wiernie Bogu. Niech nam pomaga znajdować w trudniejszych chwilach naszego życia oparcie w Matce Bożej oraz postępować za Nią na drodze ku świętości.

Święty Maksymilian Maria zawsze dawał się prowadzić za rękę Niepokalanej i często powtarzał: Maryja pomyśli o wszystkim i zaspokoi wszystkie nasze potrzeby duszy i ciała. Trzeba Ją tylko wybrać i pod Jej macierzyńską opieką iść przez całe życie.

Bądźcie błogosławieni. Amen.

(Tekst nieautoryzowany)