(homilia przesłana na uroczystość 26. rocznicy kanonizacji św. Maksymiliana obchodzonej w dniu 5.10.2008 r. w kościele pw. św. Maksymiliana w Oświęcimiu - odczytał główny celebrans ks. inf. Stanisław Dadak, kanclerz kurii diecezji bielsko-żywieckiej)


Jego bohaterska śmierć była orędziem o wielkości Boga i godności człowieka Wspominamy dzisiaj kanonizację o. Maksymiliana Marii Kolbego, męczennika miłości - jak go nazwał Sługa Boży Jan Paweł II. Niektórzy z nas pamiętają ten podniosły, jesienny dzień. Była to niedziela 10 października 1982 r. Już od wczesnych godzin rannych na Plac Św. Piotra napływali ludzie. Podano wówczas, że zgromadziło się około 200 tys. pielgrzymów z Polski i ze świata. Nad wejściem głównym do Bazyliki św. Piotra znajdował się arras z wizerunkiem nowego świętego. Dzieło Silvio Consandoriego i Diny Bellotti przedstawiało ojca Maksymiliana we franciszkańskim habicie, na tle ciemnego, pokrytego chmurami nieba. U stóp świętego - z jednej strony - łuny pożaru, z drugiej - Niepokalanów. W dolnych partiach - rozjaśnione niebo nad kościołem w Niepokalanowie, a na niebie tęcza. Ojciec Kolbe prawą rękę trzyma na piersi, lewą rozciąga nad Niepokalanowem, nad światem. Z loggi spływały girlandy biało-czerwonych kwiatów, które otaczały górną część obrazu.

Na podwyższeniu przed bazyliką był ołtarz. Z boku zasiedli kardynałowie, dalej biskupi z całego świata, za biskupami - księża i bardzo wielu braci franciszkanów, współbraci nowego świętego. Wśród rzesz zgromadzonych byli m.in. nieliczni już żyjący przedstawiciele byłych więźniów obozów hitlerowskich w koncentracyjnych pasiakach, a obok nich Matka Teresa z Kalkuty i Franciszek Gajowniczek, człowiek za którego w oświęcimskim bunkrze głodowym oddał życie św. Maksymilian. Łaciński śpiew: "Nikt nie ma większej miłości, niż gdy ktoś życie swoje daje za przyjaciół swoich" zwiastuje pojawienie się Ojca Świętego Jana Pawła II, który zaraz na początku Mszy św. wygłosił uroczystą formułę kanonizacji.

Tak było dokładnie dwadzieścia sześć lat temu. Czas biegnie nieubłaganie i oddala od nas wszystko to, co jeszcze było tak bliskie. I dobre, i złe, i piękne, i okropne, i ludzi, i wydarzenia. Dwadzieścia sześć lat temu było apogeum stanu wojennego w Polsce. Przepełnione więzienia, dławione zbrojnie manifestacje, zabójstwa dokonywane zawsze przez "nieznanych sprawców", mające charakter mordów politycznych, brutalne prześladowania, powszechna nędza. To dlatego przy ołtarzu kanonizacyjnym w Watykanie nie było ks. abpa Józefa Glempa Prymasa Polski, który w tych dramatycznych dniach musiał pozostać w Polsce. A podczas audiencji z Polakami Ojciec Święty powiedział: "Przechodząc poprzez środek auli zauważyłem wiele łez. Nie jest dobrze, jeżeli rodacy przyjeżdżają na kanonizację swojego Rodaka ze łzami w oczach, bo nie były to łzy radości". I dodał: "Społeczeństwo polskie, mój naród zasługuje nie na to, ażeby go pobudzać do łez rozpaczy i przygnębienia, ale na to, żeby tworzyć jego lepszą przyszłość". Dzisiaj za tę lepszą przyszłość dziękujemy Panu Bogu.

Ta lepsza przyszłość stała się owocem życia i męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana, syna tej ziemi, umęczonej ziemi, zroszonej obficie krwią męczenników polskiej sprawy, ale ziemi zwycięskiej, wiele razy w swych długich dziejach krzyżowanej, ale zawsze powstającej z martwych, budzącej się do życia. Ziemi nieujarzmionej i niepokonanej. Z tej ziemi wyrósł św. Maksymilian. Narodził się w wielkim środowisku polskiej pracy, wstąpił do franciszkanów na polskiej ziemi, z tej ziemi wyjeżdżał na misje do Japonii, do tej ziemi powrócił w obliczu zbliżającej się drugiej wojny światowej - do swojego Niepokolanowa i na tej ziemi podzielił los swoich rodaków w straszliwych latach 1939-1945.

Za Sługą Bożym Janem Pawłem II możemy powiedzieć, że wyrastając z polskiej ziemi, O. Maksymilian równocześnie w nią wzrastał - wzrastał w społeczeństwo, wzrastał w naród, którego dziedzictwem duchowym żył, którego mową mówił, którego doświadczenia dziejowe całym sobą dzielił. I wpisał się głęboko w historię Polski dwudziestego stulecia, w historię Polski i Kościoła. Jego świętość rosła wraz z historią tej ziemi, i swój szczyt osiągnęła 14 sierpnia 1941 r. w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. "Jest to szczególny owoc czasu swego, na który patrzą wieki minione - i który zarazem otwiera przyszłość. W owocu tym rozpoznajemy dzieje pokoleń, świadectwo, jakie pozostawiły wnukom i prawnukom. Jeżeli dzieje narodów tłumaczy się również wkładem świętych, których wydały, to dziejów Polski w XX stuleciu nie będzie można zrozumieć bez postaci o. Maksymiliana, męczennika z Oświęcimia" - wyjaśnił papież Jan Paweł II.

Przyjrzyjmy się więc, w nawiązaniu do dzisiejszej Ewangelii, temu świętemu życiu Męczennika z Oświęcimia. Przypowieść, którą przed chwilą słyszeliśmy, jest dramatyczna; jest w niej także mowa o przemocy. Ale jej epilog otwiera na nadzieję, ponieważ śmierć syna właściciela winnicy wyobraża śmierć Chrystusa, przez którą świat został odkupiony. "W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna" (Mt 21, 37). Lecz dzierżawcy winnicy zabili go. Śmierć Syna Bożego urzeczywistnia pieśń o winnicy, wyśpiewaną już przed wiekami przez proroka Izajasza, a jej zbawcza moc wchodzi do ekonomii nowego Przymierza, rozpoczynającego nowy czas historii zbawienia. Winnica Pańska zaczyna żyć nowym życiem, i nowy lud został wezwany do uczestnictwa w Królestwie Bożym.

W obrazie winnicy Kościół widzi także siebie. Ta nowa winnica, którą jest Kościół, została wezwana przez Ojca, aby przynosiła owoce odkupienia i zbawienia w każdym czasie i na każdym miejscu. I w każdym człowieku. W obrazie winnicy, od wieków umiłowanej przez Boga, odnajdujemy każdego z nas, odnajdujemy Lud Boży, odnajdujemy Kościół.

Jeśli tak, to w obrazie tym odnajdujemy w szczególny sposób św. Maksymiliana, który przez chrzest należał do Kościoła, swoim świętym życiem ubogacał go, a swoją śmiercią stał się gwiazdą na jego firmamencie. Nie ma żadnej przesady w stwierdzeniu, że o. Maksymilian był prawdziwym świadkiem Chrystusa. Był nim z przekonania. Jego wiara stała się na miarę świadectwa. Dowodzi tego nie tylko ostatni moment jego męczeńskiego życia, ale cała droga życiowa. Maksymilian szedł za Chrystusem od najmłodszych lat. Wyrażało się to na różne sposoby, ale najbardziej chyba przez służbę kapłańską i franciszkańską w Polsce i poza jej granicami. Natchnieniem do tej wiernej służby była mu Niepokalana, której zawierzył swoją miłość do Chrystusa i swoje pragnienie świętości.

Tak o. Maksymilian był świadkiem z przekonania. On, męczennik, potraktował Boga ze śmiertelną powagą. Ale właśnie w zupełnej samotności celi śmierci w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau okazał się zwycięzcą. Zwyciężył cierpiąc, znosząc cierpienie, umierając podobnie do syna gospodarza winnicy, o którym mówiła nam dzisiejsza przypowieść. Podobnie jak on, nie bronił się. Tak jak on, cierpliwie przyjął śmierć. Został niejako odebrany samemu sobie. Dysponował nim Bóg. "Gdzie umierają świadkowie Chrystusa - tam jest Jego królestwo, tam jest Jego winnica - Kościół" - mówił ks. kard. J. Höffner. Tacy, jak św. Maksymilian obywatele winnicy zawsze stoją na straży życia, a gdy przyjdzie czas próby potrafią oddać życie za braci. W tym kontekście, my zwykli zjadacze chleba w winnicy Pańskiej musimy postawić sobie fundamentalne pytanie o nasz stosunek do życia i skonfrontować to pytanie z postawą św. Maksymiliana. Bo jeśli wszczynamy, małe czy wielkie wojny, uśmiercające fizycznie, bądź duchowo przez demoralizację ludzi, jeśli mordowanie nienarodzonych maskujemy eufemistycznym terminem: aborcji, przerywania ciąży, zachowujemy się jak owi biblijni mordercy syna właściciela winnicy, uśmiercając raz któryś samego Chrystusa, który identyfikuje się z każdym człowiekiem, zwłaszcza ze słabym i bezbronnym.

Jako świadek Chrystusa, św. Maksymilian jest zarazem głosicielem Chrystusa. Głosi nam orędzie o wielkości i wspaniałości Boga i o godności każdego człowieka. Wszelka moc i chwała są w Bogu. On jest Panem naszych dni, tygodni, miesięcy i lat. On jest początkiem i końcem wszystkiego. Ci, którzy poza Nim przypisują sobie jakąkolwiek moc, są kłamcami, nie ma w nich prawdy. A tylu ich w historii było - wraz z niedawnymi: twórcami i krzewicielami bolszewickiej czy nazistowskiej ideologii. My, starsi, dobrze pamiętamy wielkie napisy na murach kopalń i fabryk "Idee Lenina wiecznie żywe". Dobrze wiemy, że to było jedno z największych kłamstw naszych czasów. Ale Bóg jest większy od tego wszystkiego, co mieni się wielkim. Choć jest wielki i potężny, jest pokorny i miłosierny, dostępny dla najmniejszego. I dla tego wielkiego i miłosiernego Boga o. Maksymilian żył, działał i umierał.

Jego bohaterska śmierć była orędziem o wielkości Boga i godności człowieka, który jest obrazem Boga i został przez Niego odkupiony. Ratował tę godność, którą tak bezwzględnie i okrutnie deptano i poniewierano w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Bezcenny w oczach Bożych człowiek, tam nie miał wartości. Wartość miały jego włosy, skóra, ciało, ale nie on sam. Cela śmierci, w której konał św. Maksymilian, była miejscem cynicznego znieważania człowieka, ale dzięki jego nieugiętej postawie stała się miejscem przywrócenia wywyższenia ludzkiej godności, godności, która urzeczywistniła się przez miłość aż do śmierci.

Niestety, Auschwitz-Birkenau trwa do dziś. Trwa w różnych miejscach naszego globu, zdaje się, że w ostatnich miesiącach poszerzył swój zasięg. Tam bowiem, gdzie są ludzie męczeni, torturowani, zabijani, upokarzani i wyniszczani wszędzie tam trwa Auschwitz-Birkenau. Ale trwa także obozowa cela śmierci i to, co się w niej stało. Tam bowiem, gdzie ludzie się kochają, przebaczają sobie, są gotowi poświęcać się bezinteresownie dla drugich, solidaryzują się z bliźnimi, tam, gdzie człowiek kocha wbrew nienawiści - tam trwa cela zwycięskiej śmierci ojca Kolbego.

Dzisiaj, gdy przypada kolejna rocznica kanonizacji św. Maksymiliana, obrońcy ludzkiej godności, warto się zastanowić, co zrobić na rzecz respektowania i poszanowania godności człowieka, co zrobić na rzecz poszanowania Boga. Bo wszędzie tam, gdzie nie szanuje się ludzkiej godności, upokarzany jest sam Bóg, Stwórca człowieka. Co więc zrobić?

Nie tak dawno dzieci i młodzież rozpoczęły nowy rok nauczania. Od razu nasuwa się odpowiedź na postawione powyżej pytanie: co robić? Wychowywać do poszanowania godności osoby ludzkiej. To priorytetowe, najważniejsze zadanie dla rodzin i szkół wszelkich stopni.

Wychować człowieka powinno się przede wszystkim do szacunku wobec samego siebie, do budowania poczucia własnej godności. Poczucie własnej godności i szacunek do siebie to cały zespół postaw wobec siebie, swoich zachowań i czynów oraz związanych z nimi wymogów. To postępowanie, działanie i funkcjonowanie w sposób godny człowieka - Bożego syna, Bożej córki - we wszystkich warunkach i środowiskach życia.

Godność osoby ludzkiej musi być uszanowana w każdym człowieku, bez wyjątku. Do każdego należy się odnosić z szacunkiem należnym osobie ludzkiej. Człowiek ma prawo do tego, by szanowano jego godność, jego honor, by okazywano mu należną cześć. Poszanowanie godności człowieka nie pozwala na poniżanie go, traktowanie jako środka do osiągnięcia własnych celów; nie pozwala też na utożsamianie człowieka z jego błędami i niedostrzeganie w jego postępowaniu i słowach słusznych postulatów czy pragnień.

Szacunek dla człowieka można wyrażać w różny sposób, w różny też sposób można godzić w jego godność. Można go znieważać albo też zaniechać oddawania należnego mu z tej racji, że jest człowiekiem szacunku, czego ma prawo oczekiwać. Można go obrażać obelżywymi słowami, wyjawiać wobec innych jego tajemnice, naruszać jego prawo do intymności, czy też złośliwie poprzez nagłaśnianie jego rzekomych bądź faktycznych słabości i ułomności podrywać jego autorytet: ojca, matki, nauczyciela, kapłana, wychowawcy, polityka. Można go też poniżać, okazywać mu lekceważenie lub pogardę. Wszystkim tym zawsze wyrządza się człowiekowi krzywdę, a to stanowi wykroczenie moralne. Chrystus powiedział: "Kto by rzekł bratu swemu (on) bezbożniku, podlega karze piekła ognistego" (Mt 5, 22).

Jeśli więc wyrządzi się krzywdę, trzeba ją naprawić. Właściwym sposobem naprawy jest okazanie skrzywdzonej osobie dowodów szczególnego szacunku. Niekiedy potrzebne jest nawet upokorzenie się i prośba o przebaczenie. Zniewaga wyrządzona publicznie winna być publicznie naprawiona. Takie naprawienie krzywdy nie musi jednak pociągać za sobą osobistego upokorzenia, nie musi, a nawet nie powinno dyskredytować nas jako ludzi. Czasem wystarczy, gdy o pomówionej lub skrzywdzonej przez nas osobie, w środowisku w którym zepsuliśmy jej opinie powiemy coś pozytywnego, dostrzegając jej zalety, doceniając wysiłki, czy wskazując na zasługi.

W wychowaniu należy ostrzegać przed wszelkimi przejawami dyskryminacji i dobitnie głosić naukę o równości wszystkich ludzi w godności. Wszyscy bowiem mamy tę samą naturę, choć różnimy się pod wieloma względami. Nie można więc patrzeć na człowieka tylko pod kątem jego pozycji społecznej, wykonywanego zawodu czy pochodzenia. Każdy bez względu na to, co robi, gdzie mieszka i jak żyje - ma swoją niezbywalną ludzką godność. W Internecie w dniu 8 września br., ukazała się niepokojąca notatka o panującej w niektórych polskich szkołach dyskryminacji społecznej polegającej na tworzeniu specjalnych klas, dla rodziców dzieci bogatych, bądź skupianiu w specjalnych klasach młodzieży specjalnie uzdolnionej. Nikt nie ma prawa dzielić, jak to czynili komuniści społeczeństwa polskiego, na ludzi "równych i równiejszych", nikt też nie powinien ograniczać młodzieży mniej zdolnej dostępu do pełnej wiedzy.

Poddajmy dzisiaj sprawę wartości ludzkiego życia i osobowej godności człowieka szczególnej refleksji. Okazja jest po temu wyjątkowa, czcimy dzisiaj bowiem tego, którego możemy uznać za patrona godności ludzkiej, tego, który nie zawahał się w imię ocalenia godności własnej i swoich bliźnich ponieść strasznej, męczeńskiej śmierci głodowej. W procesie wychowania uczmy więc poszanowania własnej godności i szacunku do każdego człowieka, wskazując właśnie na ojca Maksymiliana, do którego dzisiaj, gdy mówiliśmy tak wiele o złu wyrządzonym przez Niemców, możemy odnieść słowa z pięknego wiersza niemieckiego poety Friedricha Hölderlina:

Tak, to dzięki niemu Moja pieśń żyje;
muszę więc jak strumyk
Mknący ku rzece podążać w ślad za nim,
Za jego myślą i wciąż szukać drogi

(Ślepy śpiewak, przeł. A. Libera)

Tak, to dzięki niemu żyje nasza pieśń godności ludzkiej i dzięki niemu wciąż możemy szukać drogi jej budowania i poszanowania. Nie zapomnijmy tego. I nie zapomnijmy wskazania Jana Pawła II: "Trzeba więc, aby naprawdę miłowany był człowiek, jeśli w pełni mają być zabezpieczone prawa człowieka", gdyż wskazanie to jest wskazaniem właściwego kierunku - miłości.

Wiemy, jak trudne to jest zadanie, dlatego zwracamy się z prośbą do św. Maksymiliana, Patrona naszej diecezji, aby pomógł nam bronić ludzkiej godności i wychowywać do jej poszanowania. Aby wraz z Maryją Niepokalaną wypraszał nam u Boga łaską miłowania każdego człowieka, jest to bowiem warunek szczęśliwej przyszłości, dalekiej od tego, czym żył i owocował miniony wiek. Dalekiej także od tego, co już niestety zapowiada i zwiastuje wiek XXI. Amen.